Olbrzymia aula Politechniki, mieszcząca ponoć 8 tysięcy osób, była wypełniona po brzegi. Głowa przy głowie. [...] A przecież duża ich część, nie mogąc dostać się do środka, pozostała na zewnątrz, wypełniając sąsiednie sale i korytarze, a także dziedzińce, które zradiofonizowano, umożliwiając słuchanie przebiegu wiecu dalszym tysiącom. Był to największy z dotychczasowych wieców. Zawisła nad tym tłumem niespokojna, pełna oczekiwania cisza.
Zapowiedziano oświadczenie klubów inteligencji. Odczytałem do mikrofonu treść naszej rezolucji, po której z różnych stron zerwały się oklaski. [...]
Sala [...] zaczynała się stopniowo rozgrzewać, kiedy po nas zaczęły występować delegacje załóg wielkich zakładów warszawskich. Biło z nich robotnicze zdecydowanie i siła. Kiedy przedstawiciel zakładów Kasprzaka oświadczył, że załoga popiera „w imieniu Czerwonej Woli” rezolucję Politechniki, Uniwersytetu Warszawskiego i FSO na Żeraniu, wybuchł prawdziwy entuzjazm. [...]
Nagle — około godz. 17 — zrobił się na trybunie jakiś ruch. Weszli na podium i zasiedli w prezydium: I sekretarz Komitetu Warszawskiego Stefan Staszewski, przewodnicząca ZMP Helena Jaworska, a także Jerzy Albrecht i Janusz Zarzycki, którzy przybyli z obrad zakończonego plenum. Wszyscy reprezentowali te siły w partii, które czynnie były zaangażowane w odnowę, zaś dwaj ostatni byli w okresie stalinowskim odsunięci i dopiero na fali „odwilży” powracali do życia politycznego. A przecież wyczuwało się, że przyjęcie ich przez sale jest chłodne.
Przemówienie Staszewskiego, który składał informację o odbywającym się plenum i ogólnej sytuacji w kraju, było raz po raz przerywane gwizdami i nieprzyjaznymi okrzykami; [...] W końcu zaproponował odczytanie przemówienia wygłoszonego na plenum przez Władysława Gomułkę i dopiero wtedy zrobiło się spokojnie. Wielotysięczna masa zamieniła się w słuch.
Słuchałem i ja, i od pierwszych słów odczułem, że mamy do czynienia z wielkim historycznym wystąpieniem. Takim językiem nie mówił do nas do tej pory nikt. [...] Długo trwało czytanie przemówienia Gomułki, a gdy dobiegło końca, sala przez dłuższą chwilę trwała w milczeniu, tak silne było wrażenie tego, co usłyszała. Dopiero potem zerwały się oklaski i trwały długo, bardzo długo.
Warszawa, 20 października
Janusz Zabłocki, Dzienniki 1956–1965, Warszawa 2008.
Zgodnie z propozycją prezydium wiecu — są zgłaszane na kartkach pytania. Kartek tych rośnie wkrótce na stole cała góra. Próbuje na nie odpowiadać Janusz Zarzycki. Ale niełatwo zadowolić rozgorączkowaną salę: jego odpowiedzi wypadają jakoś bezbarwnie i drętwo. Wkrótce jego słowa głuszą gniewne krzyki i wrogie gwizdy. Rośnie chaos. Na bocznych krużgankach wznoszone są raz po raz jakieś okrzyki, z tego miejsca niezrozumiałe. Sala wrze, faluje, przelewa się przez nią rosnące podniecenie, które zda się zerwie za chwilę wszelkie tamy, wymknie spod jakiejkolwiek kontroli.
W takim momencie, gdy panowanie nad nastrojami wymyka się z rąk członkom KC i KW, pozostawał niezadowolony towarzysz Goździk. Zabierał głos i wszyscy zaczynali słuchać. [...] Krótki moment ciszy, jakby zachłyśnięcia się zimnym prysznicem i burza oklasków: przyjęła!
[...]
Padają obecnie z trybuny nazwiska osób proponowanych do Biura Politycznego. Po każdym nazwisku odzywa się sala: trzęsie się od oklasków, krzyczy lub gwiżdże. Jest to więc jakby test popularności poszczególnych kandydatów. Największy entuzjazm rozpętuje oczywiście nazwisko Gomułki. [...]
Wśród licznych pytań, kierowanych do prezydium wiecu, odczytuje Goździk również i takie, które dotyczy osoby Bolesława Piaseckiego i jego dalszej roli w życiu publicznym. [...] Goździk sili się na ironię: „Cóż to, towarzysze, będziemy sobie teraz głowę zaprzątać sprawą każdego dziurawego mostku, każdego wyboju na drodze? Zostawmy, przyjdzie na to czas później”.
Wiec kończy się uchwaleniem rezolucji. Potem jeszcze długo oklaski i okrzyki, wrzawa tłumu, który zaczyna się rozchodzić.
Warszawa, 20 października
Janusz Zabłocki, Dzienniki 1956–1965, Warszawa 2008.